Sezon czwarty wiąże się ze zmianami personalnymi. "Przewietrzenie kadry" objęło Strzałę, który wybrał ofertę bronienia w T.M. oraz Michała Suchacza, którego pochłonęły obowiązki związane ze studiami medycznymi. W zamian sprowadziliśmy perspektywicznych braci Pióro z Tysiąclecia. Hubert Adam, gracz z ciągiem na bramkę, błysnął szczególnie w meczu z Lewanterem, gdzie grał jak z nut. Paweł, najmłodszy w zespole, to taki hot prospect for the future. Kolejny nabytek to Marcin Strukowicz (Strusiowny), który był z nami praktycznie od początku jako kibic i operator kamery. Jako zawodnik robi systematyczne postępy. Z wydarzeń mających miejsce na MOSiRze, wybrałem dreszczowiec pt. Jefferson vs Euroimpex. Mecz miał zacięty przebieg, a przeciwnik grał jak zawsze bardzo agresywnie. Prawdziwy dramat zaczął się jednak w momencie utraty gola na 1:1. Towarzyszyły temu niecodzienne okoliczności. Grobelny broniąc jeden ze strzałów, upadł tak niefortunnie, że nabawił się poważnej kontuzji barku. Mimo to rzucił się i zdołał sparować dobitkę na słupek, co było nie lada poświęceniem, biorąc pod uwagę grymas bólu na jego twarzy. Za chwilę zresztą pojechał z Bastkiem na pogotowie. Sędzia jednak nie dopatrzył się słupka i uznał nieprawidłową bramkę, czym doprowadził nas do białej gorączki. Ta chwila dekoncentracji zaważyła na utracie kolejnego gola, którego "własnoręcznie" wpuściłem. Kilka minut przed końcem zaognił sytuację Cziken, który sprowokował najbardziej krewkiego przeciwnika, doszło do przepychanki i gość wyleciał z boiska. Od tego momentu zaczęło się oblężenie Częstochowy, ale przez długi czas ataki nie dawały pożądanego skutku. Niemoc przerwał Florek ładnym strzałem z dystansu i gdy wydawało się, że skończy się podziałem punktów, klasę pokazał Bastek, który zdążył wrócić na końcówkę i roztrzygnął mecz na naszą korzyść, kilka sekund przed jego zakończeniem. W jednym ze spotkań, choć dokładnie nie pamiętam w którym, w annałach Jeffersona zapisał się Szogun. Sposób w jaki to uczynił nie jest może, ani szczególnie ważny, ani szczególnie efektowny. Jednak w pamięci na długo pozostają również rzeczy kuriozalne- sam zresztą uważam się za specjalistę od tego typu zagrań np. "hattrick" z Lazio. Szagi kojarzony raczej z silnym uderzeniem, przejdzie do historii jako autor największego "flaka". Po jego strzale(?) piłka wtoczyła się do bramki rywali z rekordowo niską prędkością, na oko nie przekraczającą 4-5 km/h. Historycznym jest także, fakt strzelenia bramek przez wszystkich trzech braci w meczu z Inter Conti, który określiłbym jako rodzinne spotkanie Piórów. Jak najszybciej chciałbym zapomnieć natomiast o przykrych wpadkach z paką Makanaki-Zamorano-Makelele. Zgodnie z tradycją tych konfrontacji, stworzyliśmy sobie pięć razy więcej sytuacji bramkowych, oczywiście ich nie wykorzystując, a oni karcili nas idealnymi strzałami z dystansu. Pisząc o tym sezonie, nie wolno zapomnieć o przełamaniu dosyć długiej (44 mecze) impotencji strzeleckiej Sławka, który został "mesyaszem narodów". Miało to miejsce w meczu z osłabionymi Ogrodami, gdy perfekcyjnie wykorzystał rzut karny, posyłając piłkę między nogami bramkarza. Siedziałem wtedy na ławce i pamiętam, że zapanowała radość taka, jakbyśmy właśnie awansowali. To nam się oczywiście nie udało, ale na pocieszenie zostaliśmy najbardziej bramkostrzelną drużyną naszej ligi. |